piątek, 2 lutego 2018

Zew Cthulhu: chomiczki, kotki, pajączki i inne tałatajstwo (czyt. gracze)


W dzisiejszym odcinku żegnamy się z kolejnym rozdziałem mrożącej krew w żyłach i omszałej od północnej strony kampanii, rozgrywającym się w Krainach Cienia.

MG: Smartfox
Postacie:
Mijau - Guillermo González, meksykański deratyzator, nielegalny imigrant, przykład żywo ilustrujący powiedzenie „curiosity killed the cat”
Parasit - Derek Arslan, radiowiec o arabskich korzeniach, hodujący pogłębiające się schorzenia psychiczne
Robson - Edward Paxton, świetny haker, przedstawiciel anglosaskiej większości etnicznej, nie do końca wierzy w życie poza siecią
Tsar - James "Grouse" Murdoch, dziennikarz i miłośnik sportów ekstremalnych pochodzenia anglosaskiego, ostatnio dość zagubiony między rzeczywistością a Rzeczywistością // aka Spencer, królewski szermierz z Krain Snów
Żuk - Maxymilian Clearwater, były żołnierz po przejściach, również o korzeniach anglosaskich i z niewyjaśnionym zamiłowanem do młotka
MidMad - Catherine Jones, czarnoskóra agentka FBI, dyplomowana służbistka; ma psa, ale powoli dostaje też kota

Drużyna przemyka zrujnowanymi ulicami miasta gugów. MG ze swadą opisuje nastrój tego miejsca: - ...a wszystko to obserwujecie przez woal gęstej mgły, jakby opadła w listopadowy wieczór o 18:30, a może nawet 18:37. Nagle, zupełnie niespodziewanie, z jakiegoś zakamarka miasta wprost na skradających się bohaterów wychodzi przedziwna, straszliwa bestia. Max odciąga osłupiałego Guillermo, ale nie mają szans uciec przed szybkim przeciwnikiem i tylko szczęściu zawdzięczają, że potężne ostrze dziwnej broni stwora nie przecięło ich na pół. W sukurs biegnie już Spencer z obnażonym rapierem, ale Max nie zauważa go i postanawia strzelić do bestii. - Odwracam się na plecy i walę w niego ze strzelby - deklaruje Max. Spencer, Guillermo, Paxton i Arslan jednym głosem krzyczą, przypominając sobie ostatnie wpadki drużyny z głośno strzelającą bronią: - Nie!!! Nie strzelaj! Nie hałasujmy! Max stwierdza honorowo: - Nie no, poszła już deklaracja, strzelam, nie będę się wygłupiał. - Bo wygłupiłeś się wcześniej, teraz już nie będziesz? - podsumowuje go Spencer. W porcie miasta gugów drużyna spotyka jednego z kotów poznanych w mieście Ultar. Swoją pomoc drużynie kot uzależnia od tego, czy dostanie coś w zamian. Arslan próbuje skusić go obietnicą nakarmienia rybką, ale kot dobrze wie, że w tych rejonach na żadną rybę nie ma szans. Arslan postanawia skorzystać z mocy i wyśnić rybę dla czworonoga. Niestety kości są bezwzględne! Wypada FUMBLE! MG podłapuje natychmiast: - Niestety, nie udało ci się to czego zamierzałeś, za to zaczyna ci bezwiednie mrugać powieka, dostałeś tik nerwowy, a ryby nie ma. MG od razu przechodzi do roli jako kot: - No co chcesz? O co ci chodzi? Rybę miałeś dać. Panowie, wasz kolega do mnie mruga, czego ode mnie chce? Drużyna porywa ogromny transportowiec gugów i wypływa na krętą rzekę. Nie wiadomo jak działa maszyna, ale dopóki płynie, wszyscy są zadowoleni. Nagle na mostku pojawiają się cztery zoogi i zaczynają zawile tłumaczyć sposób działania okrętu. Guillermo próbuje zadać pytanie: - Słuchaj, chomiczku... Zoogi obrażone przerywają: - Zooog! My jesteśmy zooog! Sam jesteś chamiczek! Zoogi zgadzają się zaprowadzić drużynę do maszynowni. Guillermo niesie stworzenia na rękach, robiąc pośrednio za przewodnika dla reszty drużyny. Zoogi nagle krzyczą przed drzwiami do których chce wejść Guillermo: - Nie! Tu nie!!! - Cofam rękę. Idę tam gdzie mi każą - deklaruje Guillermo. - Patrzę z ciekawością na Maxa - rzuca Spencer, znając upodobania ciekawskiej części drużyny. Max, poganiając innych mija drzwi, które przeraziły zoogi: - Nie! Nie! Wchodzimy tylko tam gdzie musimy! MG jako zoog, strachliwie wyjaśnia: - Tam jest bardzo potężna broń. Max zatrzymuje się w pół kroku i zwraca wzrok ku wejściu, które właśnie minął: - O! Teraz mnie zaciekawiłyście. Komputer pokładowy włącza syrenę alarmową, a na jego ekranie zaczyna migać na czerwono jakiś napis. Głosi on ni mniej ni więcej: „Zagrożenie: możliwe wynurzenie R'lyeh.” - Kto to ten R'lyeh? - pyta nieświadomy niczego Arslan. - Jak to się wyłącza? - docieka Max. Komputer jakby w odpowiedzi zmienia napis na: - APOCALYPSE IMMINENT!!! Otwieramy roll20, rozpoczynając sesję… MG zerka na pulpit i wykrzykuje z oburzeniem: - KTO TO ZROBIŁ?!




Tak. Atak niewidzialnego penisa znowu nastąpił...

Jones w alternatywnej rzeczywistości jest kapitanem kontyngentu marines w okręcie podwodnym USS Barron Trump, ostatniej nadziei ludzkości, płynącego z atomówkami na spotkanie wynurzającego się z głębin morskich R’lyeh. Kto pójdzie na pierwszy ogień? Usłużni koledzy rzucają: - Niech najpierw zwiad zrobią marines! - Dlaczego - oburza się Jones - bo czarny musi pierwszy zginąć?! Jones zaznajamia się ze składem swojej jednostki i jego uzbrojeniem do walk podwodnych. MG precyzuje: - Jones ma delfiny: trzy normalne i jednego białego. Nie wiedzieć czemu, gracze zaczynają chichotać... Spencer jako kapitan podwodnego myli dystynkcje Jones, nazywając ją porucznikiem, co wpływa na rzeczywistość Krain Snów: na jej mundurze od razu pojawia się mniej patek oficerskich. - Szklany sufit! - oburza się Jones. - A zaraz się okaże, że Guillermo (w tej wersji rzeczywistości niepełnosprytny szczurołap jest oficerem naukowym z 4 doktoratami) stanie się kapralem! - dorzuca któryś z graczy. Wszyscy wybuchają śmiechem. Nie jest jednak do śmiechu, gdy rzeczywistość zaczyna upominać się o swoje i kapitan Spencer wypala: - Kapralu naukowy, jak status? - Kapral naukowy melduje, że… - zaczyna Guillermo, a jego język zaczyna się plątać. Nagle przyjmuje mniej naukowy ton, jego pewność siebie i wiarygodność gdzieś znikają. Krytyczna sytuacja się pogarsza, wykonanie zadania wisi na włosku wobec zmniejszającej się kompetencji załogi. Spencer brnie dalej, zwracając się do profesora Arslana: - Panie adiunkcie Arslan… Wśród graczy rozlega się rozpaczliwy jęk. Guillermo w kolejnej scenie nie wytrzymuje i postanawia się zemścić na kapitanie Spencerze. Zwraca się do pierwszego oficera (w tej roli Max): - Kapitanie Clearwater, proszę się tym zająć… Jak łatwo się domyślić Max był szczerze zadowolony z nagłej promocji. Spencer jakby mniej... Zugi, pocieszne acz niebezpieczne stworzonka w stylu gremlinów kierują statkiem, którym płynie drużyna w górę rzeki. Niestety sterowanie kiepsko im wychodzi, statek zygzakuje, obija się o brzeg. Zbliża się niebezpieczeństwo. Arslan planuje dalsze działania drużyny: - Hm, musimy przybić do brzegu. Zugi (w tej roli oczywiście MG) gorliwie wykrzykują, chichocząc: - MY WAM POMOŻEMY PRZYBIĆ DO BRZEGU! MOCNO! Drużyna wykonuje facepalm. Paxton, który nie rozstaje się ze swoją torbą z różnymi przyborami, deklaruje, widząc rannych towarzyszy: - Leczę ich swoją torbą… Nie wiedzieć czemu, wszyscy zaczynają chichotać. - JAK?!? NA OCZY IM NAKŁADASZ??? - Max wpada w popłoch. Chichot się wzmaga, gdy gracze wizualizują sobie to i owo. - Mi nie! Mi nie! Ja mam jeszcze 1 punkt życia! - krzyczy przerażony Arslan. Drużyna ma się wspiąć na strome skały, by uciec przed zagrażającym jej niebezpieczeństwem. Derek, mężczyzna o śniadej skórze, deklaruje: - To ja się wspinam. - OK, idziesz ostatni, w końcu ciemnoskórzy giną jako pierwsi - MG rozwiewa jego nadzieje na ratunek. W oddali uśmiecha się radośnie afroamerykanka Jones, której tym razem się upiekło. - Nie ciesz się, Ty masz ciemniejszą skórę! - pozbawia ją złudzeń MG. Catherine rozmawia ze swoim pulchnym meksykańskim towarzyszem, Guillermo: - Słuchaj, amigo... MG szybko podchwytuje okazję do siania grozy: - Właśnie, a Mi-Go unoszą się w oddali w powietrzu! W końcu następuje zwieńczenie ważnego elementu kampanii - docieramy do Świątyni Miłości, w której czyhają na nas niebezpieczni wrogowie wraz z Atlatch-Nachą, uskuteczniając swoje plany zawładnięcia wszechświatem. MG opisuje okolice świątyni. Zazwyczaj opisy dodatkowo ilustruje niesamowitymi obrazami, więc czujność graczy jest całkowicie uśpiona, gdy mówi: - Mam dla was taki mały, stylizowany obrazek przedstawiający sytuację...

Spodziewaliśmy się ilustracji przedstawiającej monumentalną świątynię, a dostaliśmy mapkę taktyczną :( Gracze wdzierają się do świątyni. Okazuje się, że jest to istne królestwo gigantycznych arachnidów, pajęczyn i innego plugastwa.
MG opisuje: - Wszędzie pełno kokonów, kokon na kokonie, kokon na kokonie… to PANDEMOKOKONIUM! Graczy aż zmroziło. Ktoś przełyka nerwowo ślinę, ktoś inny odbezpiecza glocka. Spencer wyjmuje swój rapier i rzuca scenicznym szeptem, niezrażony: - Ma ktoś muchozol?


A tak wyglądała nasza walka i pobożne życzenia graczy. Na rysunku był tam nawet przez sekundę męski narząd płciowy, ale MG tak się zdenerwował, że rzucił na nas pińcet pająków za karę ;(
Ogólnie rzecz biorąc, przeżyliśmy. Z grubsza i mniej więcej. Wielkie dzięki dla naszego k0ffanego MG smartfoxa za cierpliwość i niezłomne prowadzenie nas do celu przez meandry Krain Snów i naszych durnych pomysłów Do następnego razu! :)


Brak komentarzy:

Star Wars: Gambit z Tatooine, czyli cała prawda o Hanie Solo

Dawno, dawno temu w odległej galaktyce… … spontanicznie zebrała się grupa śmiałków z pragnieniem powrotu do świata Gwiezdnych Woje...