poniedziałek, 10 lutego 2020

Granice: kiełbaski, rączy krasnolud i wciąż zaginiony Jontek

Po wielu perypetiach wesoła drużyna nadal przeżywa wesołe i niejesiennogawędziarskie przygody w świecie Warhammera (2 ed., sandbox). Tym razem czeka ich konfrontacja z magią sprzed tysięcy lat.

Wszechwiedzący MG: Parasit

Błądzący po świecie w poszukiwaniu kolejnych spotkań losowych gracze:

Erhardt (smartfox) - zubożały, waleczny wojak-hulaka szlacheckiego pochodzenia, co z niejednego pieca chleb jadł. Noce spędza w ramionach przygodnych niewiast, a dnie – na leczeniu kaca oraz czyszczeniu swoich pięknych pistoletów. Sokole oko i mistrz ciętej riposty. Nieustannie próbuje zauroczyć nadobną halflinkę Marysię, służącą Vivandrel.


Grundi (Jarek) - (nie)ustraszony wojownik krasnoludzki (obecnie na posadzie gońca) z wrodzoną nienawiścią do orków i miłością do spirytusu krasnoludzkiego, którego zawsze ma niewyczerpany zapas. Niestrudzenie poszukuje zaginionego brata. W wolnych chwilach lubi porównywać długość halabard z kolegami. Heinz (Varden) - tajemniczy, na czarno odziany zabijaka, handlarz żywym towarem, typ spod ciemnej gwiazdy. Nie rozstaje się ze swoją kuszą. Za złoto sprzedałby rodzoną matkę. I wujka. I pradziadka. Módlmy się, żeby tylko nie sprzedał drużyny. Ostatnio postanowił iść w ślady swego przodka, niejakiego Van Helsinga, i mocno zainteresował się wampirami - ku przerażeniu drużyny. Wacław (Łukasz) - wieśniak pełną gębą. Brzydki jak noc. Wychowywany na zabitej dechami wsi przez samotną matkę, która podobno miała krótki acz owocny romans z ogrem. Po domniemanym tatusiu odziedziczył maniery i inteligencję. Obecnie młody żonkoś mimo woli z potomstwem (czy aby na pewno swoim?) w drodze. Próbuje się uczłowieczać. Ma magiczne świecące jajko, które często poleruje. Nie pytajcie. Waldemar z Wurdbadu (tsar) - bezrobotny ekonom, zasadniczy jegomość, którego na szlak wypędziła konieczność znalezienia nowego zatrudnienia. Obecnie na posadzie wojskowego skryby. Zwolennik ekspansji gatunku ludzkiego i zaciekły wróg „tych cholernych niziołków”. Rozczarowany zbytnią awanturniczością drużyny, w końcu ją opuszcza, ku bezbrzeżnemu smutkowi jej, za przeproszeniem, członków. Vivandrel Larolindanen (MidMad) - uczona elfka (czyt. kujon i mól książkowy), która wzięła urlop dziekański na Uniwersytecie Altdorfskim akurat w momencie inwazji sił Chaosu (przypadek...?). Nie przeszkadza jej to jednak w badaniach naukowych i niekończącym się pouczaniu towarzyszy, którzy wciąż nie potrafią wymówić jej imienia. Podróżuje ze służącą, halflinką Marysią, na której cnotę dybie pół drużyny. Spotkanie z orkami. Okazuje się, że szaman orczy nieźle sobie radzi z fajerbolami. W głowach drużyny powstaje pytanie: iść za grupą orków czy nie? Erhard stwierdza:
- Biorąc pod uwagę, żę on ma fajerbole, to odpowiedź “nie palę się!” jest tu najtrafniejsza.



Przy ognisku, przy ognisku...


Trwa przekonywanie drużyny, żeby wszyscy wyruszyli na poszukiwanie sławnego archeologa. W końcu dochodzimy do zatrudnionego obecnie przez wojsko skryby Waldemara z Wurtbadu, wygodnickiego mieszczucha. - Ha! Ale się wjebaliście! - stwierdza Waldemar bez ogródek - Właśnie spisywałem wam rozkaz wymarszu. Będę na was tu czekał, nie będzie was z 2 tygodnie. Pa! - Ale... ale… - Erhardt próbuje go przekonać - Tam są kapłani Taala, zbezczeszczone świątynie przez orków… - Aha… to pozdrów ich. - Stwierdza Waldemar bezlitośnie - Rozkaz obejmuje tylko was... - Ale ja mam własne rozkazy! - zdeterminowany Erhardt macha pergaminem. Waldemar bierze nowy pergamin i coś na nim skrobie. - Wypisujesz sobie własny rozkaz wymarszu? - Erhardt zerka mu przez ramię. - Nie, skierowanie do szpitala. Na dezynterię… Towarzyszący drużynie ochotniczy oddział piechoty z Silbener Bergu ma tarcze zielono-czarno-szare. Jego członkowie deklamują: - Zielone jak wzgórza, których bronimy, czarne jak ziemia i srebrne jak skarby pod nią skryte! Erhardt, ich dowódca, dodaje bezlitośnie: - Po pierwszej potyczce z wrogiem dodacie sobie jeszcze na samym dole brązową… Wacław dorzuca: - Ale pionowo… MG opisuje: - Jeden z ochotników ma chyba ze sobą jakieś zwierzę… Wacław jak zwykle zainteresowany wszystkim co się rusza: - Żonę wziął ze sobą?

Jeden z piechotników, całkiem niebohaterski Jeoffrey, wybiega z podziemi, krzycząc, że jest tam smok. Drużyna bada sprawę i okazuje się, że to po prostu duża jaszczurka.
Erhardt jak zwykle krytykuje Jeoffreya-mitomana:
- Taa, smook, tak? Smok? Ty chuju! Obszukać resztę jaskini!
- Szeregowy chuju jak już coś! - Jeoffrey oburza się brakiem szacunku ze strony przełożonego.


Duża jeszczurka? To przecież Tad Cooper! <3



W podziemiach trwa walka z dziwacznymi żaboludami na 2 fronty, liczni wrogowie otoczyli drużynę. Vivandrel w swojej turze rzuca czar, żeby uśpić 1 żabę. Wychodzi średnio. Erhardt stwierdza: - Zamiast rzucać czary, przedstaw im wykład archeologiczny, na pewno od razu wszyscy zasną! Drużyna idzie w góry. Nagle okazuje się, że coś złego wisi w powietrzu. Elfce zaczyna się kręcić głowie, zaczyna kaszleć. - Słuchajcie, to powietrze tutaj jest jakieś dziwne, duszno mi... Wacław, który nieufnie podchodzi do higieny, a w plecaku ma rozkładające się żabie udka, radzi koleżance: - Po prostu idź trochę dalej ode mnie, po zawietrznej! Elfka i jeden z członków oddziału piechoty mdleją na skutek zatrutego powietrza. Wacław stwierdza bezlitośnie: - OK, skreślamy dwoje z listy i idziemy dalej. Następną osoba, która odczuwa skutki zatrucia wyziewami w powietrzu, jest Erhardt: - Może to udar? Czy mam asymetrię twarzy? - niepokoi się wojak.
- Ty zawsze ją miałeś - Wacław pozbawia kolegę złudzeń. - Ale bardziej niż zwykle? - Nie wiem, boję się spojrzeć na dłużej. Kolejna przygoda zaczęła się nieźle. MG, wesoło się szczerząc, ustalił, że drużynę na mapie taktycznej w kopalni będzie przedstawiał token z jeleniem. Przypadek…? Drużyna wchodzi głębiej do kopalni. MG opisuje: - W oddali elfka słyszy jakieś dźwięki, jakby piski, ale niskimi głosami… Rozumiecie, “Pi Pi” robią myszki, - MG mówi wysokim głosem - a “PI PI” - mówi basem - Skaveny… Kogoś z drużyny ponosi wyobraźnia: - I nagle wychodzi na nas taki jeden i woła basem: PI PI, MOTHERFUCKER! Erhardt usilnie chce uwieść służącą elfki, halflinkę Marysię, po pijaku. Zerka na kartę: - Mam wysokie uwodzenie… hik… a nie, to dowodzenie… hik... Ale ja coś miałem, co dodaje do uroku… - Sakiewkę? Jakiś potwór stoi na drodze i coś żuje. Drużyna go przepłoszyła. Na trakcie leżą zwłoki. Wacław podchodzi i sprawdza, czy to nie aby zwłoki dziecka. - Jontek?! - krzyczy z nadzieją elfka, od ponad roku poszukująca zaginionego dzieciaka, na którym wszyscy inni położyli już kreskę, bo dziecko najprawdopodobniej już dawno zginęło z rąk orków. - Nareszcie znalazł się bidulek! - O, jak ładnie się nam wątek w końcu domknie! - cieszy się Erhardt. - I pedeki wpadną! - dorzucają empatycznie pozostali gracze. Niestety, nie był to Jontek. Pedeków nie zdobyliśmy. Drużyna dotarła do wioski. - A ile jest tam domów? - Widzicie 12 dymów… - MG zaczyna opis, ale Erhardt mu przerywa. - Wioska składała się z 12 dymów, a przynajmniej tyle unosiło się nad pogorzeliskiem… - precyzuje wojak. Na środku wioski stoi jakiś słup, rzeźbiony bardzo nieumiejętnie i prymitywnie, całkowita partanina. Grundi, znawca krasnoludzkiego rzemiosła i znany żarłok, rzuca z namysłem: - Muszę przyznać, że nawet ja lepsze klocki stawiam! Elfka wyruszyła z Silbener Bergu później niż drużyna, ale znalazła towarzyszy, mimo ich usilnych starań, aby się nudziary pozbyć. Dostała od nich list, że ma jechać na zachód (napisali to “omyłkowo”) - a drużyna pojechała “przypadkiem” na wschód. Na szczęście elfka się zorientowała w tej “niewinnej pomyłce” i znalazła towarzyszy. Niestety drużyna wpada w kolejne tarapaty przez głupotę niektórych jej członków. Vivandrel robi facepalma, wzdycha i mówi: - Mistrzu Gry, prawem retrospekcji chcę zadeklarować, że tak naprawdę pojechałam jednak na zachód i ich nie znalazłam! Wacław się nudzi i zaczyna straszyć okolicznych wieśniaków: - Uuuu! Uuuuu! - Bier broń! - wołają przerażone wieśniaki. - Ludzie! - próbuje ratować sytuację Erhardt - Ludzie! Też słyszeliście to wycie? - niestety rzuca scenicznym szeptem na pół wioski - SIEDŹ CICHO WACŁAW! Vivandrel próbuje obudzić pijanego w sztok Heinza (pijanego, bo gracz nie przyszedł na sesję). Wali go po pysku, chlusta wiadrem lodowatej wody… i nic. Heinz leży nieprzytomny, zupełnie nie reagując. - Heinz, pijemy! - woła Grundi, starając się zmotywować kolegę do pobudki - bez efektu. - Patrz, dzieci! - krzyczy Erhardt, znając zamiłowanie kolegi do nieletnich. Niestety i te starania pozostają bez efektu. - Słuchajcie - stwierdza z żałością Grundi - On chyba jednak nie żyje… Jednak żałoba po rzekomo zmarłym towarzyszu nie trwa długo. - To co, jak się dzielimy jego ekwipunkiem? - pytanie pada po zaledwie kilku sekundach. Na początku sesji MG przygotował nową, lepszą mapkę. Gracze ją zawzięcie studiują. Niestety legendarna krasnoludzka twierdza dorysowana przez nich w przypływie inwencji gdzieś zniknęła. - Byliśmy tu, byliśmy tam… a do Karak Chuj nadal daleko… - A właśnie, gdzie jest Karak Chuj? - On jest jak odwrotność Rzymu, do niego nie prowadzi żadna droga. Nadchodzi starcie z potworami. Grundi obawia się przedwczesnej śmierci: - Ja nie chcę umierać na atak potworów. Czy ja nie mógłbym umrzeć ze starości w jakiejś młodej krasnoludce? - Ty już tam byłeś, jak się rodziłeś - Erhardt pozbawia kolegę złudzeń. - No i raz ci wystarczy. - Ale ja nie chcę umierać dziewicą! - biadoli Grundi. - Rozumiem, przyjacielu, rozumiem. Poproś Heinza, może się jakoś przełamie. Syndrom redshirta (wiecie, tego, który zawsze ginie pierwszy). Ebo, losowy chłopak z wioski, ma drużynie pokazać drogę do zamku.Nie przeszkadza to jednak drużynie naznaczyć go fatum przedwczesnej śmierci. - Mam się jakoś przygotować? - pyta młodzian z wypiekami na twarzy. - Nie, nie musisz, JONTEK. Ponieważ drużyna czuje wielki szacunek do MG, nazywa go Sigmarem. W pewnym momencie trzeba zdać bardzo ważny test na siłę woli. Lecą luck pointy i na szczęście wszystkim się udaje. MG jest zrozpaczony. Erhard patrzy na niebo i krzyczy: „IN YOUR FACE, SIGMAAAR!” Rozkminy Grundiego, obecnie na etacie gońca: - Jak szybko biega koń? Bo ja mam taką samą prędkość. - Widzieliśmy właśnie jak uciekasz na ostatniej sesji - wzdycha Erhardt. - No, biegłem i trzymałem konia. - Trzymał konia? - gorszy się elfka. - To ja zasłaniam oczy! - Tak! Trzymałem go nad głową! - Grundi bulwersuje koleżankę. - Wiecie, to był taki taki “forest fap”! - Erhardt wykazuje się wielkim znawstwem Grundi na ostatniej sesji uciekł od walki (uciekł, bo gracz musiał wcześniej wyjść z sesji) i wszyscy “życzliwi” przyjaciele nie dają mu o tym zapomnieć. Erhard zagaja gawędziarskim tonem: „Przez te kilka dni opowiadaliśmy sobie historię walki w dolinie: - A pamiętasz jak Tirlitirli jebła fajerbolem? - Noooo! A pamiętacie, jak Wacław jebnął mieczem wąpierza? - Noooo! A pamiętacie, jak krasny wyjebał z laczka?” - Eeeej! mieliście nie wypominać! - oburza się krasnolud.


Brak komentarzy:

Star Wars: Gambit z Tatooine, czyli cała prawda o Hanie Solo

Dawno, dawno temu w odległej galaktyce… … spontanicznie zebrała się grupa śmiałków z pragnieniem powrotu do świata Gwiezdnych Woje...