Po wielu perypetiach wesoła drużyna nadal przeżywa wesołe i niejesiennogawędziarskie przygody w świecie Warhammera (2 ed., sandbox). Tym razem czeka ich konfrontacja z magią sprzed tysięcy lat.
Wszechwiedzący MG: Parasit
Błądzący po świecie w poszukiwaniu kolejnych spotkań losowych gracze:
Erhardt (smartfox) - zubożały, waleczny wojak-hulaka szlacheckiego pochodzenia, co z niejednego pieca chleb jadł. Noce spędza w ramionach przygodnych niewiast, a dnie – na leczeniu kaca oraz czyszczeniu swoich pięknych pistoletów. Sokole oko i mistrz ciętej riposty. Nieustannie próbuje zauroczyć nadobną halflinkę Marysię, służącą Vivandrel.
Grundi (Jarek) - (nie)ustraszony wojownik krasnoludzki (obecnie na posadzie gońca) z wrodzoną nienawiścią do orków i miłością do spirytusu krasnoludzkiego, którego zawsze ma niewyczerpany zapas. Niestrudzenie poszukuje zaginionego brata. W wolnych chwilach lubi porównywać długość halabard z kolegami.
Heinz (Varden) - tajemniczy, na czarno odziany zabijaka, handlarz żywym towarem, typ spod ciemnej gwiazdy. Nie rozstaje się ze swoją kuszą. Za złoto sprzedałby rodzoną matkę. I wujka. I pradziadka. Módlmy się, żeby tylko nie sprzedał drużyny. Ostatnio postanowił iść w ślady swego przodka, niejakiego Van Helsinga, i mocno zainteresował się wampirami - ku przerażeniu drużyny.
Wacław (Łukasz) - wieśniak pełną gębą. Brzydki jak noc. Wychowywany na zabitej dechami wsi przez samotną matkę, która podobno miała krótki acz owocny romans z ogrem. Po domniemanym tatusiu odziedziczył maniery i inteligencję. Obecnie młody żonkoś mimo woli z potomstwem (czy aby na pewno swoim?) w drodze. Próbuje się uczłowieczać. Ma magiczne świecące jajko, które często poleruje. Nie pytajcie.
Waldemar z Wurdbadu (tsar) - bezrobotny ekonom, zasadniczy jegomość, którego na szlak wypędziła konieczność znalezienia nowego zatrudnienia. Obecnie na posadzie wojskowego skryby. Zwolennik ekspansji gatunku ludzkiego i zaciekły wróg „tych cholernych niziołków”. Rozczarowany zbytnią awanturniczością drużyny, w końcu ją opuszcza, ku bezbrzeżnemu smutkowi jej, za przeproszeniem, członków.
Vivandrel Larolindanen (MidMad) - uczona elfka (czyt. kujon i mól książkowy), która wzięła urlop dziekański na Uniwersytecie Altdorfskim akurat w momencie inwazji sił Chaosu (przypadek...?). Nie przeszkadza jej to jednak w badaniach naukowych i niekończącym się pouczaniu towarzyszy, którzy wciąż nie potrafią wymówić jej imienia. Podróżuje ze służącą, halflinką Marysią, na której cnotę dybie pół drużyny.
Spotkanie z orkami. Okazuje się, że szaman orczy nieźle sobie radzi z fajerbolami. W głowach drużyny powstaje pytanie: iść za grupą orków czy nie? Erhard stwierdza:
- Biorąc pod uwagę, żę on ma fajerbole, to odpowiedź “nie palę się!” jest tu najtrafniejsza.
Przy ognisku, przy ognisku...
Trwa przekonywanie drużyny, żeby wszyscy wyruszyli na poszukiwanie sławnego archeologa. W końcu dochodzimy do zatrudnionego obecnie przez wojsko skryby Waldemara z Wurtbadu, wygodnickiego mieszczucha.
- Ha! Ale się wjebaliście! - stwierdza Waldemar bez ogródek - Właśnie spisywałem wam rozkaz wymarszu. Będę na was tu czekał, nie będzie was z 2 tygodnie. Pa!
- Ale... ale… - Erhardt próbuje go przekonać - Tam są kapłani Taala, zbezczeszczone świątynie przez orków…
- Aha… to pozdrów ich. - Stwierdza Waldemar bezlitośnie - Rozkaz obejmuje tylko was...
- Ale ja mam własne rozkazy! - zdeterminowany Erhardt macha pergaminem.
Waldemar bierze nowy pergamin i coś na nim skrobie.
- Wypisujesz sobie własny rozkaz wymarszu? - Erhardt zerka mu przez ramię.
- Nie, skierowanie do szpitala. Na dezynterię…
Towarzyszący drużynie ochotniczy oddział piechoty z Silbener Bergu ma tarcze zielono-czarno-szare. Jego członkowie deklamują:
- Zielone jak wzgórza, których bronimy, czarne jak ziemia i srebrne jak skarby pod nią skryte!
Erhardt, ich dowódca, dodaje bezlitośnie:
- Po pierwszej potyczce z wrogiem dodacie sobie jeszcze na samym dole brązową…
Wacław dorzuca:
- Ale pionowo…
MG opisuje:
- Jeden z ochotników ma chyba ze sobą jakieś zwierzę…
Wacław jak zwykle zainteresowany wszystkim co się rusza:
- Żonę wziął ze sobą?
Jeden z piechotników, całkiem niebohaterski Jeoffrey, wybiega z podziemi, krzycząc, że jest tam smok. Drużyna bada sprawę i okazuje się, że to po prostu duża jaszczurka.
Erhardt jak zwykle krytykuje Jeoffreya-mitomana:
- Taa, smook, tak? Smok? Ty chuju! Obszukać resztę jaskini!
- Szeregowy chuju jak już coś! - Jeoffrey oburza się brakiem szacunku ze strony przełożonego.
Duża jeszczurka? To przecież Tad Cooper! <3
W podziemiach trwa walka z dziwacznymi żaboludami na 2 fronty, liczni wrogowie otoczyli drużynę. Vivandrel w swojej turze rzuca czar, żeby uśpić 1 żabę. Wychodzi średnio. Erhardt stwierdza:
- Zamiast rzucać czary, przedstaw im wykład archeologiczny, na pewno od razu wszyscy zasną!
Drużyna idzie w góry. Nagle okazuje się, że coś złego wisi w powietrzu. Elfce zaczyna się kręcić głowie, zaczyna kaszleć.
- Słuchajcie, to powietrze tutaj jest jakieś dziwne, duszno mi...
Wacław, który nieufnie podchodzi do higieny, a w plecaku ma rozkładające się żabie udka, radzi koleżance:
- Po prostu idź trochę dalej ode mnie, po zawietrznej!
Elfka i jeden z członków oddziału piechoty mdleją na skutek zatrutego powietrza. Wacław stwierdza bezlitośnie:
- OK, skreślamy dwoje z listy i idziemy dalej.
Następną osoba, która odczuwa skutki zatrucia wyziewami w powietrzu, jest Erhardt:
- Może to udar? Czy mam asymetrię twarzy? - niepokoi się wojak.
- Ty zawsze ją miałeś - Wacław pozbawia kolegę złudzeń.
- Ale bardziej niż zwykle?
- Nie wiem, boję się spojrzeć na dłużej.
Kolejna przygoda zaczęła się nieźle. MG, wesoło się szczerząc, ustalił, że drużynę na mapie taktycznej w kopalni będzie przedstawiał token z jeleniem. Przypadek…?
Drużyna wchodzi głębiej do kopalni. MG opisuje:
- W oddali elfka słyszy jakieś dźwięki, jakby piski, ale niskimi głosami… Rozumiecie, “Pi Pi” robią myszki, - MG mówi wysokim głosem - a “PI PI” - mówi basem - Skaveny…
Kogoś z drużyny ponosi wyobraźnia:
- I nagle wychodzi na nas taki jeden i woła basem: PI PI, MOTHERFUCKER!
Erhardt usilnie chce uwieść służącą elfki, halflinkę Marysię, po pijaku. Zerka na kartę:
- Mam wysokie uwodzenie… hik… a nie, to dowodzenie… hik... Ale ja coś miałem, co dodaje do uroku…
- Sakiewkę?
Jakiś potwór stoi na drodze i coś żuje. Drużyna go przepłoszyła. Na trakcie leżą zwłoki. Wacław podchodzi i sprawdza, czy to nie aby zwłoki dziecka.
- Jontek?! - krzyczy z nadzieją elfka, od ponad roku poszukująca zaginionego dzieciaka, na którym wszyscy inni położyli już kreskę, bo dziecko najprawdopodobniej już dawno zginęło z rąk orków. - Nareszcie znalazł się bidulek!
- O, jak ładnie się nam wątek w końcu domknie! - cieszy się Erhardt.
- I pedeki wpadną! - dorzucają empatycznie pozostali gracze.
Niestety, nie był to Jontek. Pedeków nie zdobyliśmy.
Drużyna dotarła do wioski.
- A ile jest tam domów?
- Widzicie 12 dymów… - MG zaczyna opis, ale Erhardt mu przerywa.
- Wioska składała się z 12 dymów, a przynajmniej tyle unosiło się nad pogorzeliskiem… - precyzuje wojak.
Na środku wioski stoi jakiś słup, rzeźbiony bardzo nieumiejętnie i prymitywnie, całkowita partanina. Grundi, znawca krasnoludzkiego rzemiosła i znany żarłok, rzuca z namysłem:
- Muszę przyznać, że nawet ja lepsze klocki stawiam!
Elfka wyruszyła z Silbener Bergu później niż drużyna, ale znalazła towarzyszy, mimo ich usilnych starań, aby się nudziary pozbyć. Dostała od nich list, że ma jechać na zachód (napisali to “omyłkowo”) - a drużyna pojechała “przypadkiem” na wschód. Na szczęście elfka się zorientowała w tej “niewinnej pomyłce” i znalazła towarzyszy. Niestety drużyna wpada w kolejne tarapaty przez głupotę niektórych jej członków. Vivandrel robi facepalma, wzdycha i mówi:
- Mistrzu Gry, prawem retrospekcji chcę zadeklarować, że tak naprawdę pojechałam jednak na zachód i ich nie znalazłam!
Wacław się nudzi i zaczyna straszyć okolicznych wieśniaków:
- Uuuu! Uuuuu!
- Bier broń! - wołają przerażone wieśniaki.
- Ludzie! - próbuje ratować sytuację Erhardt - Ludzie! Też słyszeliście to wycie? - niestety rzuca scenicznym szeptem na pół wioski - SIEDŹ CICHO WACŁAW!
Vivandrel próbuje obudzić pijanego w sztok Heinza (pijanego, bo gracz nie przyszedł na sesję). Wali go po pysku, chlusta wiadrem lodowatej wody… i nic. Heinz leży nieprzytomny, zupełnie nie reagując.
- Heinz, pijemy! - woła Grundi, starając się zmotywować kolegę do pobudki - bez efektu.
- Patrz, dzieci! - krzyczy Erhardt, znając zamiłowanie kolegi do nieletnich. Niestety i te starania pozostają bez efektu.
- Słuchajcie - stwierdza z żałością Grundi - On chyba jednak nie żyje…
Jednak żałoba po rzekomo zmarłym towarzyszu nie trwa długo.
- To co, jak się dzielimy jego ekwipunkiem? - pytanie pada po zaledwie kilku sekundach.
Na początku sesji MG przygotował nową, lepszą mapkę. Gracze ją zawzięcie studiują. Niestety legendarna krasnoludzka twierdza dorysowana przez nich w przypływie inwencji gdzieś zniknęła.
- Byliśmy tu, byliśmy tam… a do Karak Chuj nadal daleko…
- A właśnie, gdzie jest Karak Chuj?
- On jest jak odwrotność Rzymu, do niego nie prowadzi żadna droga.
Nadchodzi starcie z potworami. Grundi obawia się przedwczesnej śmierci:
- Ja nie chcę umierać na atak potworów. Czy ja nie mógłbym umrzeć ze starości w jakiejś młodej krasnoludce?
- Ty już tam byłeś, jak się rodziłeś - Erhardt pozbawia kolegę złudzeń.
- No i raz ci wystarczy.
- Ale ja nie chcę umierać dziewicą! - biadoli Grundi.
- Rozumiem, przyjacielu, rozumiem. Poproś Heinza, może się jakoś przełamie.
Syndrom redshirta (wiecie, tego, który zawsze ginie pierwszy). Ebo, losowy chłopak z wioski, ma drużynie pokazać drogę do zamku.Nie przeszkadza to jednak drużynie naznaczyć go fatum przedwczesnej śmierci.
- Mam się jakoś przygotować? - pyta młodzian z wypiekami na twarzy.
- Nie, nie musisz, JONTEK.
Ponieważ drużyna czuje wielki szacunek do MG, nazywa go Sigmarem. W pewnym momencie trzeba zdać bardzo ważny test na siłę woli. Lecą luck pointy i na szczęście wszystkim się udaje. MG jest zrozpaczony.
Erhard patrzy na niebo i krzyczy: „IN YOUR FACE, SIGMAAAR!”
Rozkminy Grundiego, obecnie na etacie gońca:
- Jak szybko biega koń? Bo ja mam taką samą prędkość.
- Widzieliśmy właśnie jak uciekasz na ostatniej sesji - wzdycha Erhardt.
- No, biegłem i trzymałem konia.
- Trzymał konia? - gorszy się elfka. - To ja zasłaniam oczy!
- Tak! Trzymałem go nad głową! - Grundi bulwersuje koleżankę.
- Wiecie, to był taki taki “forest fap”! - Erhardt wykazuje się wielkim znawstwem
Grundi na ostatniej sesji uciekł od walki (uciekł, bo gracz musiał wcześniej wyjść z sesji) i wszyscy “życzliwi” przyjaciele nie dają mu o tym zapomnieć. Erhard zagaja gawędziarskim tonem:
„Przez te kilka dni opowiadaliśmy sobie historię walki w dolinie:
- A pamiętasz jak Tirlitirli jebła fajerbolem?
- Noooo! A pamiętacie, jak Wacław jebnął mieczem wąpierza?
- Noooo! A pamiętacie, jak krasny wyjebał z laczka?”
- Eeeej! mieliście nie wypominać! - oburza się krasnolud.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz