środa, 28 listopada 2018

Warhammer: Granice (cierpliwości MG)

System: Warhammer 2 ed. (sandbox)

Wszechwiedzący MG: Parasit

Zagubieni w świecie gracze:

Erhardt (smartfox) - zubożały, waleczny wojak-hulaka szlacheckiego pochodzenia, co z niejednego pieca chleb jadł. Noce spędza w ramionach przygodnych niewiast, a dnie – na leczeniu kaca. Mistrz ciętej riposty.

Grundi (Jarek) - nieustraszony wojownik krasnoludzki (obecnie na posadzie gońca) z wrodzoną nienawiścią do orków i miłością do spirytusu krasnoludzkiego. W wolnych chwilach lubi porównywać halabardy z kolegami.

Heinz (Varden) - tajemniczy, na czarno odziany zabijaka, handlarz żywym towarem, typ spod ciemnej gwiazdy. Przez towarzyszy pieszczotliwe zwany "Keczupem". Nie rozstaje się ze swoją kuszą. Za złoto sprzedałby rodzoną matkę. I wujka. I pradziadka. Módlmy się, żeby tylko nie sprzedał drużyny.

Wacław (Łukasz) - wieśniak pełną gębą. Brzydki jak noc. Wychowywany na zabitej dechami wsi przez samotną matkę, która podobno miała krótki acz owocny romans z ogrem. Po domniemanym tatusiu odziedziczył maniery i inteligencję. Obecnie młody żonkoś mimo woli z potomstwem (czy aby na pewno swoim?) w drodze.

Waldemar z Wurdbadu (tsar) - bezrobotny ekonom, zasadniczy jegomość, którego na szlak wypędziła konieczność znalezienia nowego zatrudnienia. Obecnie na posadzie wojskowego skryby. Zwolennik ekspansji gatunku ludzkiego i zaciekły wróg „tych cholernych niziołków”. Nie przepada za urzędnikami miejskimi.

Vivandrel Larolindanen (MidMad) - uczona elfka (czyt. kujon i mól książkowy), która wzięła urlop dziekański na Uniwersytecie Altdorfskim akurat w momencie inwazji sił Chaosu (przypadek...?). Nie przeszkadza jej to jednak w badaniach naukowych i niekończącym się pouczaniu towarzyszy.


Waldemar rozmawia z Grundim. Okazuje się, że kontrefekt Grundiego łudząco przypomina Thorina Dębową Tarczę. Waldemar zagaja:
- E, a tą tarczę to dębową masz?
- No oczywiście! Jak każdy krasnolud! A gdzie twoja tarcza? Każdy prawdziwy krasnolud ma tarczę!
Waldemar zastanawia się, co wojowniczy towarzysz miał na myśli, ale w końcu gryzie się w język, obawiając się temperamentu krasnoluda:
- Ech.
- Chciałeś coś powiedzieć?
- A nie, już nic.
- Z tobą to zupełnie jak z babą krasnoludzką, pytasz co się stało, ona mówi, że nic, a potem budzisz się na podłodze bez dwójki na przedzie.


MG przygotowuje scenę walki. Pojawia się mapka taktyczna. Gracze jakoś nie kwapią się do stawienia czoła przeciwnikowi.
- Ustawcie się na środku mapy.
Tokeny graczy pozostają na krawędzi mapy, bez ruchu.
- No ustawcie się na środku mapy! - MG przesuwa tokeny. W tle słychać jęki "bohaterskich" graczy.
- A nie możemy ustawić się na krawędzi mapy, żeby wrogowie nie mogli nas otoczyć?
- NIE! - rzuca MG.
- *chóralny wzdych*


W trakcie potyczki: wszyscy walczą z pojawiającymi się jakby znikąd szkieletami, nagle wieśniak Wacław rzuca filozoficzne pytanie:
- A w zasadzie to dlaczego mamy z nimi walczyć?

Smartfox się spóźnia. Przychodzi akurat wtedy, gdy Grundi opisuje scenkę rodzajową:
- Podchodzę ze swoją halabardą do halabardzisty i sobie porównujemy… Muszę wiedzieć, która jest większa!
Smartfox się oburza:
- Dlaczego jak przychodzę na sesje to pierwsza scena to porównywanie halabard?!
- Przypadek? Nie sądzę!

Vivandrel martwi się o niezaliczone kursy na studiach wobec inwazji chaosu. Erhardt mówi, że są jeszcze uniwersytety w Estalii. Przystojny NPC z dalekich stron - Esteban - potwierdza:
- Tak, są w Estalii, owszem!
- Zaliczył pan tam jakieś kursy? - zaciekawiona elfka drąży temat.
- A owszem!
- A ty, Grundi - pyta zaciekawiony Erhardt - też tam zaliczałeś jakieś kur... ekhem...y?
Chcąc zaimponować elfce swoją kulturą, Grundi odpowiada:
- Nie, my drób zostawiamy w spokoju!


Eckharda obudził jego niespokojny koń.
- Uspokajam konia…
Grundi krzyczy z przestrachem:
- Tylko go nie bij!!!

Calhoun, gadatliwy NPC odratowany przez drużynę gada jak najęty, gęba mu się nie zamyka.
Eckhardt szepcze, mając już dość paplaniny:
- Wacławie, czy masz coś, co można wsadzić do uszu?
Wacław odpowiada:
- Jemu? Dwie strzały!

Grundi do Eckharda, strapionego swoją dolą, w podróży:
- Jak byś chciał na ten temat tak po krasnoludzku porozmawiać…
- NAJEBAĆ SIĘ?! Tutaj? A w sumie…

Drużyna spotkała czarnoskórego przybysza z papugą. Zaściankowy Erhard popisuje się niewybrednymi żarcikami:
- Patrz, ma system naprowadzania na plantacje bawełny!

Vivandrel zachwyca się ptakiem - papugą nowego przybysza. Heinz rzuca półgębkiem:
- A zauważyłeś, ze jak elfka spotyka faceta, to od razu na ptaka patrzy?

Drużyna wyjeżdża w dalszą drogę. Daleka podróż, trzeba prowiant zgromadzić, żeby głód nie zajrzał w oczy już i tak wychudłym śmiałkom, którzy dawno się nie najedli. Waldemar pyta mieszkańców faktorii górskiej:
- A kurę jakąś macie? Albo inne jakieś zwierzę gospodarskie?
Grundi się oblizuje.
- A po co ci?
- W celach religijnych...
Grundi robi facepalma. Jego żołądek też. A Waldemar, jak gdyby nigdy nic, składa ofiarę z ptaka Taalowi.



MG przygotował piękną mapkę, nie wiedział jednak, 
że pojawi się na niej plemię dzikich kutaczanów!


Drużyna ciągle śmieje się, że Wacław jest półogrem, a jego mama miała "przygodę" z ogrem, bo wyszedł taki brzydki. Następuje walka z orkami. Okazuje się, że Erhardt walczy z postawną ogrzycą. Wacław zwraca się do niego, przekrzykując zgiełk bitewny:

- Ej, weź jej numer telefonu!


Rozmowa z lokalnym magiem schodzi na temat tego, który uniwersytet jest najlepszy. Vivandrel dumnie stwierdza:
- Ja jestem z uniwersytetu w Altdorfie!
- Całkiem dobry… - zaczyna mag Landolf - … ale jak mi wiadomo, w Nuln jest lepszy.
Elfka robi smutną minę i chce protestować, ale Erhardt podsumowuje, przypominając, w jakich czasach żyje drużyna:
- Na razie to jałowa dyskusja, bo obecnie przoduje Lotny Chaosycki Uniwersytet Wpierdolu!

Vivandrel wybiera karczmę na podstawie oferowanego menu:
- Ale czy podają tam kurczęcinę z kurczat hodowanych ekologicznie?
- … i kurwy? - dopytuje rozmarzony Erhardt.


Waldemar próbuje zmusić do działania miejskiego skrybę, który aktualnie ma przerwę obiadową.
- Mam “Przemawianie”, jak mówię, to się mnie słucha!
- Ale wiesz - sprowadza go na ziemię MG - że on ma umiejętność specjalną “Urzędnik”?


Legendarne miasto krasnoludzkie, z którego, jak wieść niesie, pochodzi Grundi.



Grundi z Waclawem mają ciche dni, ponieważ ten pierwszy bardzo pragnął pewnej kolczugi, którą podstępnie zwinął mu Wacław. Jakiś czas później Grundi znajduje tarczę, która przypada mu do gustu... Wacław znów chce jednak zagrabić kolejny łup:
- O! Znalazłem tarczę!

Heinz znalazł dwa pistolety. Eckhard, któremu marzy się bycie rajtarem, robi maślane oczy do kolegi:
- Pane, deeej, mam hore imperjum!

Grundi kolejny raz ma pecha w rzucie na leczenie, gdy trzeba opatrzyć pewnego złodzieja. Wacław stwierdza:
- Grundi, sprawdź, może ty nie masz leczenia tylko gotowanie?
- Faktycznie ten ranny złodziej jakiś taki kościsty...

Wacław ożenił się z babą, która mu wmawia dziecko. Nasz śmiałek musiał jednak skapitulować wobec presji społecznej i urzędników miejskich, grożących mu tymi, no, alu... amu...limentami i więzieniem. Małżonka to duża, silna baba na schwał. Dzień po ślubie wyciągnęła go pijanego z knajpy brutalnie do domu, że aż stracił przytomność. MG opisuje noc:
- Budzisz się. I czujesz, że coś ci gmera w spodniach.
Wacław przez sen rzuca z przerażeniem:
- Co robisz, przecież wystarczyło poprosić...

Elfka pyta o zaginione dziecko - niejakiego Jontka - w karczmie. Podejrzewa handlarzy niewolników o porwanie go. MG odpowiada:
- Nie, o Jontku nie ma żadnych informacji.
- A czy w ogóle coś nowego wiedzą? - elfka nie daje za wygraną.
- Zadajesz zbyt ogólne pytania...
Elfka wyrzuca z siebie słowotok: 
- Czy ktoś coś mówił o dzieciach, czy pojawiło się dziecko, a może ktoś przyprowadził? Czy mówili o jakimś porwaniu dziecka, albo czy ktoś chce sprzedać lub kupić dziecko…?
MG wzdycha, na skraju cierpliwości.
- NIE.

Tymczasem wieczorem w knajpie trwa dyskusja o wadach i zaletach różnych ras. Waldemar odsłania swoje niepokojąco rasistowskie poglądy:
- Niziołki zabierają nam pracę. A elfy skupują nasze dzieci!
… na lembasy! - dorzuca ochoczo Eckardt.

Nie jest tajemnicą, że Wacław nieco obawia się swojej dorodnej małżonki i ciągle jej unika. Natomiast Heinz robi maślane oczy na jej widok i stara się z nią jak najczęściej widzieć. Elfka podsumowuje:
- Za każdym razem kiedy pojawia się żona Wacława, policzki Heinza różowieją...
- A spodnie takie sztywne! - dorzuca Grundi, rechocząc.

MG pyta, czy na czas świętych obrzędów w lesie ku czci Taala drużyna bierze ze sobą broń i cały ekwipunek.
- Oczywiście - odpowiada pewny siebie Grundi.
- Cały ekwipunek? I tak będziesz biegał po lesie?
- A co jest złego w bieganiu po lesie z halabarda, dębową tarczą na plecach, dwoma toporami, sztyletem i w kolczudze? Acha, i z włócznią?

W lesie podczas obrzędów ku czci Taala drużyna spotyka orków, również zajmujących się swoimi rytuałami. Następuje zawieszenie broni w święty czas równonocy wiosennej. Grundi jednak pała nienawiścią do zielonoskórych i wyrywa się do walki z nimi:
- Ale ja muszę! Gdzie moja broń?
Vivandrel stara się uspokoić towarzysza:
- Grundi! Nie czas teraz na przelewanie krwi!
- Chodźmy napierdalać zielonych!
- Grundi! - strofuje go elfka, podnosząc ostrzegawczo palec do góry - Bo się nadąsam!

Jednak walka z orkami jest nieuchronna. Dochodzi do starcia. Wacław entuzjastycznie wkracza do boju, atakując orka z całych sił:
- Dźgam go ile wlezie... - zerka na kartę postaci i liczbę swoich ataków - ... czyli raz!

piątek, 7 września 2018

Mauzer i woda brzozowa w świecie postapokalipsy


Dziś w programie zapiski z czterech sesji autorskiego systemu szanownego kolegi Żuka, zwanego roboczo PostApocalyptum, świata w dużej mierze fantasy, jaki rozwinął się długo po zagładzie wysoko technologicznie zaawansowanej cywilizacji. Każda z sesji rozgrywała się w innej porze roku, innej krainie i z innym zestawem postaci.
Oczywiście graliśmy na poważnie.


Robson: „Czemu ten dziadek trzyma mauzera?”
Pod tym zielonym malunkiem widnieje podpis: „Dupka kotka z ogonkiem”


Z moczarów wysuwa się wielki wąż. Drużyna strzela i tylko mała dziewczynka, Myszka (Mid), nie trafia oszczepem. 
- No tak - wzdycha Fox - ty to zawsze masz problemy z trafianiem w węża - przypomina pewne niefortunne spotkania z podobnym potworem Mid w Obietnicy. Pozostali gracze, nie wiedzieć czemu, chichoczą. Zero współczucia.


W nocy bardzo zimno. Myszka próbuje się przytulać do towarzyszy, żeby zdobyć trochę ciepła. Próbuje wtulić się w łowczynię Witkę, ale ta ogania się od hałaśliwego dzieciaka, więc mała idzie do Tonia, przytulając się do niego, licząc na trochę ciepła. Borsuk (Fox) podsumowuje:
- Toń to wybrany, w sumie taki ksiądz. On to na pewno chętnie przyjmie dziecko.


Drużyna znajduje ciężko rannego Innego, Toń (Parasit) opatruje go, wbrew morderczym zamiarom łowczyni Witki (tsar). MG opisuje sukces Wybranego:
- Powinien przeżyć po twoich wysiłkach, o ile nie zniweczą ich jakieś inne czynniki losowe…
Chórem Toń i MG:
- Na przykład nóż Witki.


Drużyna chodzi po bagnach, jest tam bardzo niebezpiecznie, oprócz śmiałków nikt tam się nie zapuszcza, bo śmiertelność jest bardzo wysoka.
- Tutejsze plemiona mają taki tryb życia, że lingwistycznie słowo “śmierć” pochodzi do derywatu “nie wrócić” - wyjaśnia Borsuk (Fox).
- Taaak, szczególnie na przednówku dużo nie wraca…- dorzuca filozoficznie Toń.



Wśród postaci NPC pojawia się niejaka wdowa, Stara Brzozowa.
- Woda Brzozowa?
- STARA Brzozowa!
- A kto to? - pyta Motyl (tsar), pomocnik Wielebnego, z którym podróżuje drużyna.
- A, mąż ją odumarł i z dzieckami zostawił.
- A jak ją odumarł?
- A normalnie. Zaczął kaszleć, a potem pluć krwią.
- A... to rzeczywiście normalnie.


Jeden z wojaków, Wół (Ungrim), jest bardzo chutliwy, dosłownie pies na baby: 
- A może Brzozowej trza drwa narąbać?
- Ty już nikomu nie rąb! Malec [drugi wojownik, Parasit] jej narąbie! 
- Ale Malec rąbał wczoraj! A ja od 2 tygodni nic nie rąbałem!


Dzięki funkcjom roll20 gracze mogli rozwijać swoje "uzdolnienia" artystyczne.


środa, 25 lipca 2018

Wewnętrzny Wróg #8: komunikacja międzyrasowa, replikanci i do czego służy kotek?

Dzielny MG: Smartfox

Nieustraszeni gracze:
Agnar Ognistobrody (Robson) - krasnolud o chorobliwie bladej cerze, kiedyś wojownik podziemny, a obecnie kapłan krasnoludzkeigo boga śmierci. Podróżuje po Imperium w poszukiwaniu córki, która wykazywała chorobliwe zainteresowanie rozkopywaniem grobów i uciekła z domu. Drużyna ma nadzieję, że nekrofilia nie jest u nich rodzinna.
Bruno Gottfried Rolfson (Ungrim) - diablo sprytny człowiek, chuderlawy były skryba, obecnie o-mało-co aptekarz z darem wymowy i podejrzanie haczykowatym nosem. Zdecydowanie powinien zmienić profesję przynajmniej na szarlatana. Niestety wyrzucił swoje kultowe sandały do rzeki, przez co reszta drużyny straciła wiele okazji do żartów.
Eduard (Mijau) - młody halfling o złotym serduchu i głowie nie od parady, z nadwagą i brzęczącą kiesą. Często grozi mu niebezpieczeństwo utraty cnoty, ale póki co udaje mu się ją zachować, ku zmartwieniu niektórych dam. Jego hobby to obserwacja dziwnych zwyczajów ludzi i innych ras.
Erhardt (Żuk) - człowiek, ogromnie chutliwy, szpetny jak noc eks-szczurołap z zabitej dechami dziury zwanej Wurfel, zwany przez towarzyszy pieszczotliwie "Wurstem". Zawsze podąża za nim czujny, krwiożerczy (ale słodki) terier, wabiący się Johan Rutger. Obu głównie tylko wursty w głowach.
Sigrid Ranulfsdottir (MidMad) - potężna kobieta krasnoludzka o rubensowskich kształtach, białowłosa zabójczyni trolli. Ma słabość do dzielnych krasnoludzkich wojowników. W torebuni nosi warchlaczka o wdzięcznym imieniu Ludwig von Klangerhoffen. Jest przekonana, że wyrośnie z niego kiedyś groźny knur bojowy, o ile wcześniej nie zeżreją go jej towarzysze.
Vragni Grumdisson (Parasit) - zabójczo przystojny krasnolud z Zufbaru o krzaczastych brwiach, kiedyś strażnik miejski, obecnie szampierz na bezrobociu. W bojach stracił rękę, ale nie ducha walki. Sigrid pała do niego (źle) skrywanym afektem. Przeważnie w środy wieczorem.




MG przygotował nową mapkę. Ale nadworni malarze drużynowi nie próżnują!
- To jest świeża mapka, jakim cudem już jest na niej jakiś kutas?!


Drużyna płynie swoją łodzią. Nagle widać jakiś kształt unoszący się na wodzie: człowiek za burtą!
- Patrzycie, a tam trup z bełtami w ciele - wyjaśnia MG.
Bruno ma głowę na karku:
- Łapcie go, przyciągnijcie bosakiem! Bełty są przecież strasznie drogie!



Drużyna wyciąga trupa na pokład statku. Niziołek Eduardo deklaruje:
- Musimy sprawdzić, czy dycha! - Patrzy na Bruna, który niby sprawdzając, czy żyje, wyciąga bełty z ciała i dodaje:
- “Ja ci pomogę sprawdzić, czy żyje!” Schylam się mu do pasa i obmacuję, biorąc sakiewkę. “O niestety, jednak nie dycha.”


W końcu dzielni bohaterowie dopływają do Altdorfu po tygodniu w dziczy i lasach. Erhardt stwierdza:
- Po tylu dniach w dziczy czas oddać się cywilizowanym, kulturalnym rozrywkom. Czyli najebać się w cztery dupy i zamoczyć ogóra!



Chutliwy Erhardt o ksywce “Wurst”, bardzo wyposzczony, zauważa że jego pies, Johan Rutger, zapoznał się bliżej z jakąś suczką i oddaje się rozkoszom cielesnym. Jego pan filozoficznie wzdycha:
- Nawet mu zazdroszczę...
MG dopełnia opisu:
- Sunia spogląda z przestrachem na Erhardta.
- No co?! Dawno nie ruchałem…


Bruno kołuje na lewo księgi chemiczno-farmaceutyczne aptekarskie dla siebie, w celach szkoleniowych.
- Ktoś jeszcze czegoś potrzebuje?
Wszyscy patrzą na Agnara, krasnoludzkiego kapłana boga śmierci:
- Jako kapłan… ja bym potrzebował… książkę kucharską.
- Ja to bym się chyba bał próbować, to co ugotuje kapłan śmierci - dorzuca z przestrachem Bruno.


MG zerka na mapę, a tam jak zwykle kwitnie radosna twórczość:
- Na chwilę odwracam wzrok… a tu ktoś znowu mi kutasa narysował! Na świątyni Sigmara!
Ilustracja poniżej:





















Bruno rozmawia z krasnoludką, ale ją obraża. Sigrid odchodzi. Bruno rzuca filozoficznie:
- Oj muszę poćwiczyć umiejętność rozmowy z naszymi braćmi mniejszymi. - zerka na jednorękiego krasnoluda, towarzysza Sigrid i mówi:
- Vragniii, zagramy w łapkiii?
- A JEBNĄĆ CI?! - ripostuje jak zawsze zasadniczy krasnolud.



Bruno tłumaczy zachowanie towarzysza pewnej niewieście:
- Ja Erharda znam od małego wursta! - zapada niezręczna cisza, podczas której zapewne niektórzy sobie wizualizują to i owo, a niewiasta lekko się rumieni.


Drużyna dzielnie płynie swą barką przez rzekę Reik. W pewnym momencie pies Erhardta zaczyna poszczekiwać. Niestety MG troszkę pomylił sobie jego imię:
- Słyszycie jak Rutger Hauer poszczekuje... - ale szybko orientuje się co do swojego błędu i naprawia go - znaczy Johan Rutger! Wydaje się wam, że szczeka: “Wszystkie te chwile przeminą jak łzy w deszczu...”



Bohaterowie złowili wielkiego suma. Po rozebraniu tuszy w środku znaleźli nadgryzioną dłoń ludzką zaciśniętą na dziwnym kindżale. Psiak Erhardta wykazuje niezdrowe zainteresowanie szczątkami. Pan go strofuje:
- Johan! Zostaw rękę, nie gryź jej! Ie wiadomo, co to jest!
- Właśnie! To może być reka Vragniego! - dorzuca Bruno, spoglądając na jednorękiego towarzysza.
- Moja ręka! I mój stary kindżał! To tu się podział! Szukałem go! - wzrusza się krasnolud.
- Johan! - uspokaja psa Erhardt - nie gryź tej ręki, bo Vragniemu będzie przykro!
Ręka ostatecznie ląduje za burtą, a tajemniczy kindżał został z drużyną, by siać w niej zamęt…



Bruno bierze do ręki dziwny kindżał i nagle ogarnia go niewypowiedziany szał. Nadpływa łódź flisaków, których Bruno bardzo kwieciście i dosadnie obraża. Erhardt dołącza do kolegi i obraża flisaków, pokazując im swoje przyrodzenie. Flisacy pokazują im w rewanżu pośladki. Na to Bruno, zazwyczaj spokojny i stateczny jegomość, wpada w jeszcze większą wściekłość, martwiąc towarzyszy nie na żarty. Odgraża się, że wymorduje flisakom rodziny 3 pokolenia wstecz, a nawet spali budę ich psu i zamierza przeskoczyć do ich łodzi. Wygląda bardzo groźnie. Koledzy go na szczęście przytrzymują, kindżał znika w pochwie. Zdumiony niziołek Eduard stwierdza:
- Bruno, czy to obraz parówy Erharda tak na ciebie zadziałał?
- Nie - sapie Bruno, któremu wraca rozsądek. - To tylko tak dla żartów było.


Drużyna dociera do miasta, w którym mają spalić na stosie niewinną kobietę, oskarżając ją o bycie wiedźmą. Oczywiście bohaterowie o złotym sercu postanawiają ją uratować podczas egzekucji. Niestety w połowie epickiej akcji Agnarowi w tajemniczych okolicznościach strajkują wnętrzności i przeciskając się przez tłum, leci do najbliższej donicy, aby sobie ulżyć, zanim nastąpi eksplozja.
- Zdążyłeś na czas - mówi MG. - Wypróżniłeś się do donicy. Czujesz ulgę. Obok siedzi kot i przygląda ci się. Co robisz?
- Patrzę na kota i… podcieram się nim.
MG, krztusząc się ze śmiechu, opisuje:
- I nagle słyszysz chłopięcy głosik: “Prosę pana, a dlacego pan brudzi kotka?”



Finałowa walka sezonu. Wszędzie pełno złych kultystów, a drużyna pod ścianą. Jeden z wrogów rzuca ognistymi pociskami, nie ma się gdzie schować. Vragni dwoi się i troi i w wirze walki informuje towarzyszy:
- Jeszcze jedna taka kula ognia i jest po mnie!
MG jednak bezlitośnie podsumowuje jego pechowe rzuty i brak trafienia od kilku tur:
-  Dlatego musisz w końcu zacząć działać!

Śmierć i zniszczenie.
Warto zwrócić uwagę na barwne określenia kultystów po prawej ;)



czwartek, 31 maja 2018

Obietnica: czy leci z nami kapitan?


MG: tsar
Dr Denver (Żuk) - lekarz, prawdziwy pasjonat swojej pracy, poważny człowiek i zasadniczy obywatel, nieco aspołeczny, ale hej! Kto jest ideałem?
Marv (Ungrim) - inżynier, mechanik, biznesmen (alkohol i narkotyki, wytwarzanie i sprzedaż detaliczna). Zna każdego szefa magazynów (legalnych i nielegalnych) w promieniu pięciu pokładów statku-matki. Ma partnera (biznesowego!) Waltera-chemika, który gotuje najlepszą metę na statku.
Rossarian (smartfox) - oficer bezpieki, menda ale wszystkich o tym uczciwie uprzedza. Uprawia artystyczne pisarstworaportów na kogo popadnie. Hobby: strzelanie w potylicę. Towarzyszy mu niepełnosprytny adiutant, Wowka, który ciągle pakuje się w tarapaty.
Tanya (MidMad) - belterka, górnik, mutantka, kosmiczny marine, pilot mimo woli, żadnej pracy się nie boi. Ma za to awersję do węży i kiepskie rzuty.
Tyrvid (Parasit) - odprasowany w kantkę oficer floty, arystokrata posiadający własnego ordynansa-robota, nawigator extraordinaire. Wad nie stwierdzono, oprócz apodyktycznej mamusi.


W ostatnim sezonie Obietnicy dzielni śmiałkowie wśród gwiazd stawiali czoła wielu niebezpieczeństwom: opuszczonym statkom Obcych, oficerom bezpieki, gniewowi MG i, co najgorsze, własnej niekompetencji...

Trwa odprawa przed lotem eksploracyjnym do nowego systemu gwiezdnego, w niedużej salce, z niewielkimi krzesłami z pulpitami jak w amerykańskiej szkole. Komodor Decker po krótkiej tyradzie zadaje pytanie: - Są jakieś pytania? - Marv! - szepcze mało sprytna Tanya wciśnięta niewygodnie w za małe dla niej krzesełko - Mamy jakieś pytania? - Nie, o nic nie pytaj komodora! - szybko odpowiada Marv.
- Czemu? - dziwi się Tanya.
- ... bo jeszcze odpowie!


Podczas odprawy pada pytanie o (nad)używanie broni pokładowej w trakcie trwania misji.
- Wasza siła bojowa nie jest szczególnie wielka - odpowiada komodor - macie standardowe wyposażenie.
- Co to znaczy "standardowe wyposażenie"? - wyrywa się niby niewinnie kapitanowi Tyrvidowi.
- No a jak uzbrojony jest statek? - komodor przewierca spojrzeniem kapitana.
Gracz odgrywający Tyrvida w panice zaczyna przeglądać notatki.
- Dzia-ło-fu-zyj-ne. - słychać teatralny szept, podpowiadającego z sąsiedniej ławki Marva



Odprawa zakończona, dobrze umięśniona Tanya wstaje energicznie do postawy zasadniczej, niestety maleńkie krzesełko, w które musiała się wcisnąć, nieszczególnie na to pozwala. Słychać trzask i oto Tanya stoi z oderwanym pulpitem w rękach. Rossarian patrzy na nią, po czym z rozrzewnieniem spogląda na komodora, tłumacząc koleżankę:
- Ach, kruszynka nasza…



Załoga lata statkiem poniekąd zwiadowczym. I właśnie dlatego przed kolejną misją postanowiła przeszmuglować na pokład kilka zupełnie niewinnych głowic atomowych. W końcu Marv ma kumpla, a jego kumpel zna gościa, który ma kolegę, którego bardzo dobrze zna Rossarian i ten wisi mu przysługę... a kilka bezpańskich, zapomnianych atomówek wala się gdzieś w magazynach i porasta kurzem... Rossarian dyskutuje z Marvem, ilu członków drużyny dopuścić do sekretu. W końcu Bezpieka czuwa - a kto wie o tym lepiej niż kapuś Rossarian? Rozmowa zwraca się ku Tyrvidowi, który, choć kapitan, zawsze dowiaduje się o wszystkich "nieoficjalnych" akcjach na końcu.
- To co, powiemy kapitanowi?
- Komu? - dziwi się Marv.
- No, Tyrvidowi. Kapitanowi Tyrvidowi. No wiesz, nasz kapitan, lata statkiem…




Poprzednia misja zwiadowcza zakończyła się (jak wiele innych oczywiście) porażką. Załoga wylądowała na leczeniu ambulatoryjnym. Niestety szczegóły wydarzeń mogą poznać jedynie osoby z odpowiednim poziomem dostępu do informacji niejawnej. W wypadku załogi to kapitanowie Tyrvid i Rossarian. Zostają chwilę dłużej z komodorem w sali odpraw, a po wyjściu z niej od razu stają się celem pytań ciekawskiej Tanyi.
- Kapitanie Tyrvid poooowiedz, no powiedz.
- Nie mogę - odpowiada poważnie Tyrvid - Niektórzy tu kapują - patrzy znacząco w stronę Rossariana.
Rossarian robi niewinną minkę zbitego psa.



Rossarian dzieli się tajnym sekretem ze swoim kumplem, Marvem. Poprzednia załoga statku wróciła z misji w nienajlepszym stanie.
- I komodor mówił, że biodegradacja ciała - szepcze zaaferowany Rossarian.
- Eeee - bagatelizuje Marv. - My tyle pijemy i patrz, nie jesteśmy zbiodegradowani.



Aby otrzymać pozwolenie na lot, załoga pozoruje problemy z silnikiem i promieniowaniem na pokładzie, żeby zamaskować obecność malutkich i niewinnych głowic atomowych. Na ubranego w kombinezon antyradiacyjny, odgrywającego swoją rolę przed załogą techniczną hangaru Rossariana wpada zasadniczy i myślący wprost doktor Denver, gotowy do ratowania załogi przed śmiertelnym promieniowaniem. Denverowi oczywiście nikt o akcji pozoracyjnej nie powiedział z obawy przed protestami ze strony regulaminowego doktorka. Rossarian czym prędzej zamyka się z doktorem w ambulatorium, aby ten nie spalił ich akcji. Tym czasem Tyrvid dziwi się zaistniałą sytuacją:
- To było potrzebne - tłumaczy kapitanowi Rossarian - taki Wamp... ekhem, Maskarada. Przepraszam, ale nie mieliśmy czasu Pana poinformować… znowu.



Oprócz obiecanych pieniędzy, oficer, który sprzedaje załodze głowice jądrowe, otrzymuje dwie butelki słynnej Marvowej gorzały.
- A macie ogórki? - pyta przyjaźnie oficera Marv.
- Niestety, nie mamy - zasmucił się marynarz.
- No i dobrze, bo nie można razem stosować - mówi Marv, wskazując na butelki. - Wchodzą w reakcję.



Załoga postanawia pozostawić w wyrzutni pociski klastrowe, a atomówki załadować w chwili prawdziwej potrzeby. Sprawdzają system ładowania i stwierdzają, że w najgorszym wypadku zmiana uzbrojenia zajmie 15 minut.
- Wiecie, można przyspieszyć ten proces. Zamiast wysięgników automatycznych ręcznych, zamiast wózka załadunkowego, samodzielnie przenieść rakietę - tłumaczy MG.
- Ja pomogę! Ja pomogę! - wyrywa się Tanya, prężąc muskuły.
- Weź, wyobraź sobie - zwraca się Marv do Rossariana, budując przed nim wizję (i robiąc aluzję do pechowych rzutów koleżanki) - ...Tanyę biegnącą po pokładzie z atomówką w rękach.
Po plecach wszystkich przechodzi chłód rodem z otwartej przestrzeni kosmicznej.


Drużyna wchodzi do opuszczonego obcego statku, ogląda jego wnętrze, kajuty, prysznice…
- Sprawdźcie, czy mają mydło w płynie, czy w kostkach!
- Ciekawie, jak się tu bawią. Czy mydło leży na podłodze?
- Na pewno leży, ci tutaj to swojskie chłopaki, lubią się bawić tak jak my!



Marv znalazł ładownię pełną skrzyń. Tanya pyta:
- Marv, zaglądniesz do tych skrzyń, prawda?
Marv kiwa głową, a Rossarian dorzuca z prychnięciem:
- A czy niedźwiadki srają w lesie?



Tyłki drużynie z więzienia ratuje jakiś wysoki oficer powołujący się na niejakiego komodora Deckera. Po pewnym czasie wyratowuje wszystkich z tarapatów. Tanya jak zwykle nie łapie zawiłości sytuacji:
- Czy my znamy jakiegoś komodora?!
- Tak… - wzdycha cierpliwie Marv - C-64.


Rossarian układa się z komodorem. Okazuje się, że kapitan będzie teraz pod jego rozkazami. Wspominając swoje podboje miłosne (córka poprzedniego dowódcy, skończyło się katastrofą), rzuca bez namysłu:
- Panie komodorze, a ma pan córkę?
Reszta drużyny robi synchronicznego facepalma.



Tyrvid spotyka rodziców-arystokratów na rodzinnym obiedzie i nagraną mu przez apodyktyczną mamusię wybrankę. MG pyta, jaki Tyrvid ma do niej stosunek:
- No, nie będę narzekał…
- Uuuu, dziewczyna w każdym porcie, co, Tyrvid?
- O ile nie ma jakichś mutacji… - dorzuca zapobiegawczo Tyrvid.
- Mutacja: wybranka mamusi. - ucina bezlitośnie Fox.



Drużyna przygotowuje się do dalekiej misji. Rossarian zaciera ręce, myśląc o rozrywce, jaką zapewni drużynie:
- Filmy z sexem Synthii mam, oridżinal! - przypomina o obcej niebieskoskórej rasie, którą kiedyś napotkała drużyna.
- Jaki oridżinal - protestuje Marv - to fejk, widziałem gościa na ulicy co od tygodnia niebieskiej farby z gęby zetrzeć nie może! Poza tym Synthii nie uprawiają sexu, rozmnażają się przez triopączkowanie! - robi aluzję do trójpodziału synthiańskiego społeczeństwa - Twórca tworzy, cenzor patrzy...
Denver nie wytrzymuje:
- O to jak u Tyrvida w domu! - wspomina niedawny niefortunny obiad rodzinny kolegi.


Do Rossariana przymila się pani oficer 50+. Rossarian, jak zwykle wstydliwy młodzieniec, stara się ją trzymać na dystans. MG wyjaśnia:
- Rozumiesz, ona się cieszy, że ktoś pała takim zapałem…
- Ja się właśnie boję, że ona mnie za pałę…



Wszyscy udają się na spoczynek. nocną wachtę spędza w kokpicie drużynowy sierota, Wowka, adiutant kapitana Rossariana (NPC). Znając jego niski IQ i głupie pomysły, drużyna boi się go zostawić samego, żeby czegoś nie popsuł. Jednocześnie powinien wiedzieć, jaki przycisk wolno mu nacisnąć w razie awarii. Ktoś w końcu wpada na pomysł:
- Ponaklejajmy mu żółte karteczki na wszystkie przyciski!
- Taaa… z napisem „NIE DOTYKAĆ, NIE DOTYKAĆ, NIE DOTYKAĆ”!



Drużyna eksploruje nowy układ słoneczny. Rozkazy mówią, że chodzi tylko o skan układu, ale wszyscy są ciekawscy i chcą rozprostować nogi na jakiejś nowej planecie. Trzeba jakoś wyrolować doktora-służbistę i namówić go do bliższego zbadania planety, choć to nie do końca mieści się w parametrach misji. Zaczyna Rossarian:
- Mamy kłopoty z żywnością...
- Przecież mamy jej jeszcze dużo - oponuje pan doktor.
Rossarian wzdycha i robi minę kota ze Shreka:
- Ale skończyły się nam pomidorki.. Te małe, okrągłe, koktajlowe, nooo...
- Mnie przekonałeś! - oblizuje się Tanya.


piątek, 2 lutego 2018

Zew Cthulhu: chomiczki, kotki, pajączki i inne tałatajstwo (czyt. gracze)


W dzisiejszym odcinku żegnamy się z kolejnym rozdziałem mrożącej krew w żyłach i omszałej od północnej strony kampanii, rozgrywającym się w Krainach Cienia.

MG: Smartfox
Postacie:
Mijau - Guillermo González, meksykański deratyzator, nielegalny imigrant, przykład żywo ilustrujący powiedzenie „curiosity killed the cat”
Parasit - Derek Arslan, radiowiec o arabskich korzeniach, hodujący pogłębiające się schorzenia psychiczne
Robson - Edward Paxton, świetny haker, przedstawiciel anglosaskiej większości etnicznej, nie do końca wierzy w życie poza siecią
Tsar - James "Grouse" Murdoch, dziennikarz i miłośnik sportów ekstremalnych pochodzenia anglosaskiego, ostatnio dość zagubiony między rzeczywistością a Rzeczywistością // aka Spencer, królewski szermierz z Krain Snów
Żuk - Maxymilian Clearwater, były żołnierz po przejściach, również o korzeniach anglosaskich i z niewyjaśnionym zamiłowanem do młotka
MidMad - Catherine Jones, czarnoskóra agentka FBI, dyplomowana służbistka; ma psa, ale powoli dostaje też kota

Drużyna przemyka zrujnowanymi ulicami miasta gugów. MG ze swadą opisuje nastrój tego miejsca: - ...a wszystko to obserwujecie przez woal gęstej mgły, jakby opadła w listopadowy wieczór o 18:30, a może nawet 18:37. Nagle, zupełnie niespodziewanie, z jakiegoś zakamarka miasta wprost na skradających się bohaterów wychodzi przedziwna, straszliwa bestia. Max odciąga osłupiałego Guillermo, ale nie mają szans uciec przed szybkim przeciwnikiem i tylko szczęściu zawdzięczają, że potężne ostrze dziwnej broni stwora nie przecięło ich na pół. W sukurs biegnie już Spencer z obnażonym rapierem, ale Max nie zauważa go i postanawia strzelić do bestii. - Odwracam się na plecy i walę w niego ze strzelby - deklaruje Max. Spencer, Guillermo, Paxton i Arslan jednym głosem krzyczą, przypominając sobie ostatnie wpadki drużyny z głośno strzelającą bronią: - Nie!!! Nie strzelaj! Nie hałasujmy! Max stwierdza honorowo: - Nie no, poszła już deklaracja, strzelam, nie będę się wygłupiał. - Bo wygłupiłeś się wcześniej, teraz już nie będziesz? - podsumowuje go Spencer. W porcie miasta gugów drużyna spotyka jednego z kotów poznanych w mieście Ultar. Swoją pomoc drużynie kot uzależnia od tego, czy dostanie coś w zamian. Arslan próbuje skusić go obietnicą nakarmienia rybką, ale kot dobrze wie, że w tych rejonach na żadną rybę nie ma szans. Arslan postanawia skorzystać z mocy i wyśnić rybę dla czworonoga. Niestety kości są bezwzględne! Wypada FUMBLE! MG podłapuje natychmiast: - Niestety, nie udało ci się to czego zamierzałeś, za to zaczyna ci bezwiednie mrugać powieka, dostałeś tik nerwowy, a ryby nie ma. MG od razu przechodzi do roli jako kot: - No co chcesz? O co ci chodzi? Rybę miałeś dać. Panowie, wasz kolega do mnie mruga, czego ode mnie chce? Drużyna porywa ogromny transportowiec gugów i wypływa na krętą rzekę. Nie wiadomo jak działa maszyna, ale dopóki płynie, wszyscy są zadowoleni. Nagle na mostku pojawiają się cztery zoogi i zaczynają zawile tłumaczyć sposób działania okrętu. Guillermo próbuje zadać pytanie: - Słuchaj, chomiczku... Zoogi obrażone przerywają: - Zooog! My jesteśmy zooog! Sam jesteś chamiczek! Zoogi zgadzają się zaprowadzić drużynę do maszynowni. Guillermo niesie stworzenia na rękach, robiąc pośrednio za przewodnika dla reszty drużyny. Zoogi nagle krzyczą przed drzwiami do których chce wejść Guillermo: - Nie! Tu nie!!! - Cofam rękę. Idę tam gdzie mi każą - deklaruje Guillermo. - Patrzę z ciekawością na Maxa - rzuca Spencer, znając upodobania ciekawskiej części drużyny. Max, poganiając innych mija drzwi, które przeraziły zoogi: - Nie! Nie! Wchodzimy tylko tam gdzie musimy! MG jako zoog, strachliwie wyjaśnia: - Tam jest bardzo potężna broń. Max zatrzymuje się w pół kroku i zwraca wzrok ku wejściu, które właśnie minął: - O! Teraz mnie zaciekawiłyście. Komputer pokładowy włącza syrenę alarmową, a na jego ekranie zaczyna migać na czerwono jakiś napis. Głosi on ni mniej ni więcej: „Zagrożenie: możliwe wynurzenie R'lyeh.” - Kto to ten R'lyeh? - pyta nieświadomy niczego Arslan. - Jak to się wyłącza? - docieka Max. Komputer jakby w odpowiedzi zmienia napis na: - APOCALYPSE IMMINENT!!! Otwieramy roll20, rozpoczynając sesję… MG zerka na pulpit i wykrzykuje z oburzeniem: - KTO TO ZROBIŁ?!




Tak. Atak niewidzialnego penisa znowu nastąpił...

Jones w alternatywnej rzeczywistości jest kapitanem kontyngentu marines w okręcie podwodnym USS Barron Trump, ostatniej nadziei ludzkości, płynącego z atomówkami na spotkanie wynurzającego się z głębin morskich R’lyeh. Kto pójdzie na pierwszy ogień? Usłużni koledzy rzucają: - Niech najpierw zwiad zrobią marines! - Dlaczego - oburza się Jones - bo czarny musi pierwszy zginąć?! Jones zaznajamia się ze składem swojej jednostki i jego uzbrojeniem do walk podwodnych. MG precyzuje: - Jones ma delfiny: trzy normalne i jednego białego. Nie wiedzieć czemu, gracze zaczynają chichotać... Spencer jako kapitan podwodnego myli dystynkcje Jones, nazywając ją porucznikiem, co wpływa na rzeczywistość Krain Snów: na jej mundurze od razu pojawia się mniej patek oficerskich. - Szklany sufit! - oburza się Jones. - A zaraz się okaże, że Guillermo (w tej wersji rzeczywistości niepełnosprytny szczurołap jest oficerem naukowym z 4 doktoratami) stanie się kapralem! - dorzuca któryś z graczy. Wszyscy wybuchają śmiechem. Nie jest jednak do śmiechu, gdy rzeczywistość zaczyna upominać się o swoje i kapitan Spencer wypala: - Kapralu naukowy, jak status? - Kapral naukowy melduje, że… - zaczyna Guillermo, a jego język zaczyna się plątać. Nagle przyjmuje mniej naukowy ton, jego pewność siebie i wiarygodność gdzieś znikają. Krytyczna sytuacja się pogarsza, wykonanie zadania wisi na włosku wobec zmniejszającej się kompetencji załogi. Spencer brnie dalej, zwracając się do profesora Arslana: - Panie adiunkcie Arslan… Wśród graczy rozlega się rozpaczliwy jęk. Guillermo w kolejnej scenie nie wytrzymuje i postanawia się zemścić na kapitanie Spencerze. Zwraca się do pierwszego oficera (w tej roli Max): - Kapitanie Clearwater, proszę się tym zająć… Jak łatwo się domyślić Max był szczerze zadowolony z nagłej promocji. Spencer jakby mniej... Zugi, pocieszne acz niebezpieczne stworzonka w stylu gremlinów kierują statkiem, którym płynie drużyna w górę rzeki. Niestety sterowanie kiepsko im wychodzi, statek zygzakuje, obija się o brzeg. Zbliża się niebezpieczeństwo. Arslan planuje dalsze działania drużyny: - Hm, musimy przybić do brzegu. Zugi (w tej roli oczywiście MG) gorliwie wykrzykują, chichocząc: - MY WAM POMOŻEMY PRZYBIĆ DO BRZEGU! MOCNO! Drużyna wykonuje facepalm. Paxton, który nie rozstaje się ze swoją torbą z różnymi przyborami, deklaruje, widząc rannych towarzyszy: - Leczę ich swoją torbą… Nie wiedzieć czemu, wszyscy zaczynają chichotać. - JAK?!? NA OCZY IM NAKŁADASZ??? - Max wpada w popłoch. Chichot się wzmaga, gdy gracze wizualizują sobie to i owo. - Mi nie! Mi nie! Ja mam jeszcze 1 punkt życia! - krzyczy przerażony Arslan. Drużyna ma się wspiąć na strome skały, by uciec przed zagrażającym jej niebezpieczeństwem. Derek, mężczyzna o śniadej skórze, deklaruje: - To ja się wspinam. - OK, idziesz ostatni, w końcu ciemnoskórzy giną jako pierwsi - MG rozwiewa jego nadzieje na ratunek. W oddali uśmiecha się radośnie afroamerykanka Jones, której tym razem się upiekło. - Nie ciesz się, Ty masz ciemniejszą skórę! - pozbawia ją złudzeń MG. Catherine rozmawia ze swoim pulchnym meksykańskim towarzyszem, Guillermo: - Słuchaj, amigo... MG szybko podchwytuje okazję do siania grozy: - Właśnie, a Mi-Go unoszą się w oddali w powietrzu! W końcu następuje zwieńczenie ważnego elementu kampanii - docieramy do Świątyni Miłości, w której czyhają na nas niebezpieczni wrogowie wraz z Atlatch-Nachą, uskuteczniając swoje plany zawładnięcia wszechświatem. MG opisuje okolice świątyni. Zazwyczaj opisy dodatkowo ilustruje niesamowitymi obrazami, więc czujność graczy jest całkowicie uśpiona, gdy mówi: - Mam dla was taki mały, stylizowany obrazek przedstawiający sytuację...

Spodziewaliśmy się ilustracji przedstawiającej monumentalną świątynię, a dostaliśmy mapkę taktyczną :( Gracze wdzierają się do świątyni. Okazuje się, że jest to istne królestwo gigantycznych arachnidów, pajęczyn i innego plugastwa.
MG opisuje: - Wszędzie pełno kokonów, kokon na kokonie, kokon na kokonie… to PANDEMOKOKONIUM! Graczy aż zmroziło. Ktoś przełyka nerwowo ślinę, ktoś inny odbezpiecza glocka. Spencer wyjmuje swój rapier i rzuca scenicznym szeptem, niezrażony: - Ma ktoś muchozol?


A tak wyglądała nasza walka i pobożne życzenia graczy. Na rysunku był tam nawet przez sekundę męski narząd płciowy, ale MG tak się zdenerwował, że rzucił na nas pińcet pająków za karę ;(
Ogólnie rzecz biorąc, przeżyliśmy. Z grubsza i mniej więcej. Wielkie dzięki dla naszego k0ffanego MG smartfoxa za cierpliwość i niezłomne prowadzenie nas do celu przez meandry Krain Snów i naszych durnych pomysłów Do następnego razu! :)


Star Wars: Gambit z Tatooine, czyli cała prawda o Hanie Solo

Dawno, dawno temu w odległej galaktyce… … spontanicznie zebrała się grupa śmiałków z pragnieniem powrotu do świata Gwiezdnych Woje...